Ciemność na szarych ulicach nocnego Londynu pogłębiała się coraz
bardziej, pochłaniając smukłą sylwetkę Lizzy, jak gdyby chciała połknąć jej
osobę, porwać w szaleńczy taniec, przy cudownych dźwiękach psychopatycznej
melodii. Każda sekunda zdawała się być niewiarygodnie długa. Coś ściskało jej
gardziel, a dłonie, wsunięte w kieszenie czarnego płaszcza machinalnie się
zaciskały. Zaczęła zwalniać, aż w końcu stanęła, znajdując się za rogiem
kolejnej z ulic, leżącej przy monopolowym. Powoli zaczęła unosić twarz w górę,
aż fiołki jej smutnych oczu wzniosły się ku górze i zatrzymały się na samotnie
lśniących na niebie gwiazdach, które coraz gęściej zaczęły przesłaniać chmury.
Po jej mlecznobiałej cerze zaczęły spływać powoli krople deszczu, mieniąc się w
brokacie gwiazd niczym małe, sztuczne brylanty. Dziwny uśmiech wykrzywił jej
wargi, kiedy wyjmowała ręce z kieszeni i nasuwała na głowę kaptur. „Koszmar
jest sensem mojej egzystencji... Ponoć rodzimy się po to, żeby umrzeć. Dlaczego
więc aby doznać ukojenia muszę na Boga tak cierpieć?”
- Heh... Na Boga? Ciekawe gdzie jest ten wszystkim znany Bóg... –
ciepły oddech, który wydobył się spomiędzy jej warg wraz z bolesnymi słowami,
zmieszał się z chłodem nocnego powietrza tworząc parę, która chwilę potem się
ulotniła.
Szmer deszczu zaczął być coraz głośniejszy. Potężne krople dudniły
odbijając się od betonowego chodnika, którym szła Karin. Tafla powstająca na
podłożu wyglądała niczym mieniące się brokatem szkło. Dziewczyna zapatrzona
szybkim krokiem zmierzała do domu. W pewnym momencie szmer deszczu przerwał,
dochodzące z kieszeni kurtki dźwięki „Lie, lie, lie” SOAD’u. Ustawione wibracje
stanowczo nalegały, aby telefon został odebrany. Pokręciła lekko głową, po czym
stanęła pod zadaszeniem nocnego i spojrzała na wyświetlacz.
Tayed.
Ściągnęła ku sobie brwi. Jej spojrzenie wbite było w ekran telefonu, a
kciuk błądził po klawiszach.
Odrzucono.
Cisnęła komórkę z powrotem w kieszeń i weszła do nocnego. Powitał ją
dźwięk dzwoneczków i unoszący się wokół dym papierosowy, oraz smród piwa. Lekko
zadrżała, po czym zsunęła z głowy kaptur. Jasne włosy wypadły spod kaptura,
okalając jej twarz.
- Dobry wieczór – wymamrotała pod nosem, podchodząc do kasy. Kobieta,
wyglądająca na około trzydzieści dwa lata, z ostrą tapetą na twarzy, o blond
włosach i niezgrabnych, krągłych kształtach, a także utlenionych włosach
przywitała ją chłodnym, przenikliwym spojrzeniem. Odsłaniała żółtawe zęby,
żując głośno gumę. Lizz podniosła jedną z brwi, widząc jak kobieta nieskromnie
eksponuje swój biust. Zgryźliwe opinie na jej temat pozostały w głowie
dziewczyny.
- Co podać? – warknęła jak gdyby z łaską kobieta, patrząc pogardliwie
na młodą twarz dziewczyny. Powieki, powlekane wachlarzem rzęs do połowy zakryły
jej oczy. Fiołkowe oczy rozejrzały się po wyposażeniu sklepu. Kiedy chciała już
odpowiedzieć, z rogu sklepu rozbrzmiał głośny śmiech kilku facetów. Lizz
poczuła jak jej ręce zadrżały. Odchrząknęła cicho pod nosem i spojrzała na
kasjerkę, która z ponętnym uśmiechem, godnym pierwszej lepszej prostytutki,
patrzyła na pijanych mężczyzn. Karin miała ochotę wykonać jednoznaczny gest,
spowodowany zażenowaniem, wywołanym przez zachowanie kobiety.
- Ehh... Poproszę puszkę Redd’sa i butelką Sprite’a – rzekła w końcu.
Kobylasta baba opornie się ruszyła w stronę półki. Ściągnęła zeń oba napoje i
położyła na blacie. Lizz zgarnęła je zgrabnym ruchem i położyła na ladzie
pieniądze, po czym odwróciła się na pięcie, zarzuciła na głowę kaptur i wyszła
ze sklepu, który także na pożegnanie jej rozbrzmiał cicho dzwoneczkami.
Znowu znalazła się na tej samej szarej ulicy. Ruszyła, wychodząc spod
zadaszenia w głębię nocy, która pożerała ją swą czernią. Jej postura tonęła w
kłębiących się wokół kroplach deszczu, które dudniły jeszcze głośniej niż
uprzednio. Skręciła w kolejną ulicę i zwolniła kroku. Zagryzła lekko dolną
wargę, czując jak jej dusza na nowo zostaje przemielana przez nieznaną siłę. To
co się działo było czystym absurdem. Irracjonalizm był nieodzownym elementem
jej wypłowiałego, skażonego wiecznym skurwysyństwem życia.
Stanęła jak wryta, a jej źrenice zawęziły się, kiedy usłyszała za sobą
ten sam rechot, co w nocnym. Obróciła lekko głowę, spoglądając za siebie.
Trzech dorosłych i w dodatku ostro nachlanych mężczyzn szło za nią, głośno
wykrzykując, śmiejąc się i pogwizdując.
- Eeej! Maleńka! Zaczekaj no! – krzyczał prawdopodobnie ten najbardziej
schlany, szczerząc się jak głupi do sera i chwiejąc jak świnia na ostrym
zakręcie – Chodź się z nami zabawić!
Karin przygryzła dolną wargę, po czym odwróciła się i szybkim krokiem
znowu ruszyła przed siebie, starając się zgubić mężczyzn. Za rogiem zaczęła
biec, mając nadzieję, że im ucieknie. Kiedy już miała pewność, że jej nie
śledzą, zatrzymała się. Oparła się o słup, ciężko oddychając. W momencie, gdy
jej oddech się wyrównał, wyprostowała się i już chciała iść, kiedy...
- Ej no, słodka... Co taka ślicznotka robi sama po nocy? – żółte zęby,
oraz dwie złote wstawki zalśniły, a smród z jego parszywej gęby wdarł się do
nozdrzy dziewczyny, wypełniając je swym odorem. Trzech gości stało przed nią,
spoglądając weń niczym dzika zwierzyna na ofiarę. Odwróciła się i już chciała
biec, kiedy jeden z mężczyzn chwycił mocno jej nadgarstek i pociągnął całą siłą
ku sobie. Przyległa do jego masywnego, obrzydliwego ciała. Czuła to masywne
ciało pod swymi dłońmi. Oczywiście chciała się wyrwać, jednakże ten zbliżył
swoją ohydną gębę do jej szyi. Jego obślizgłe wargi zaczęły po niej błądzić.
Jęzor wysunął się z jego gęby i z lubością pieścił bladą powierzchnię jej szyi.
Zaczęła się szarpać, wyrywać, kiedy to drugi wyciągnął zza paska nóż i
przyłożył ostrze do jej szyi. Inny
chwycił ją za włosy i mocno pociągnął, a jej wrzask przeciął powietrze tak
mocno, tak dźwięcznie, że gdyby tylko była to gęściej zamieszkana dzielnica, to
na pewno ktoś by przyszedł jej z pomocą. W końcu zatkano jej i usta. Po
smukłych, zaróżowiałych policzkach zaczęły spływać brylantowe łzy. Karin
starała się krzyczeć, jednakże już nie mogła. Czuła jak mężczyźni dobierają się
do jej ciała, jak łaszą się do jej nóg, dotykają intymnych miejsc. Poczuła, jak
nóż oddala się od jej gardzieli. Gość, który go trzymał, rozwarł szeroko jej
płaszcz, a ostrze zaczęło z wolna rwać koszulkę, którą miała pod spodem. Trzeci,
wyglądający na prawdziwego neandertala, chwycił jej udo i zaczął po nim sunąć
swym ciężkim i szorstkim łapskiem. Kiedy jej bluzka przerwana już była na dwie
części, dopadł najpierw jej bioder, po czym z wolna sunął w górę, w stronę jej
piersi. Obie dłonie mocno chwyciły je, a jego obleśne wargi z lubością zaczęły
wędrować po ich na wpół nagiej powierzchni. Po chwili Lizz poczuła, jak ktoś
odrywa guzik z jej spodni i rozpina rozporek. Inna dłoń zanurkowała w tylną
część jej spodni, dotykając jej pośladka. Gość prawdopodobnie chciał porwać
bieliznę, którą miała na sobie, gdyż poczuła, jak zaczyna ją ciągnąć. Karin
szlochała, czując jak krztusi się własnymi łzami. Szczerze powiedziawszy nie
czuła obrzydzenia do nieznanych jej mężczyzn... O ile tak można było to bydło
nazwać. Czuła obrzydzenie do samej siebie, które z każdą chwilą się pogłębiało.
W pewnym momencie zapanował dziwny gwar, czyjś dziki okrzyk huknął
dźwięcznie. Uciążliwe szemranie deszczu zaczęło powoli irytować Lizz, która nie
była w stanie zorientować się w sytuacji, która właśnie miała miejsce. Jeden z
facetów padł na ziemię, prawdopodobnie nieprzytomny, pozostali dwaj rzucili się
mu na pomoc. Czyjaś ciepła dłoń chwyciła jej nadgarstek i pociągnęła za sobą.
Biegła mimowolnie, nie wiedzą w rzeczywistości co się dzieje. Po prostu goniła
za tajemniczą postacią, a po jej polikach spływały łzy, zmieszane w kroplami
sączącego się już rzadziej z nieba deszczu. Obrzydzona samą sobą, zakrywała na
wpół nagie ciało płaszczem, który miała na sobie i po prostu biegła.
***
Nawet nie wiedziała, kiedy znalazła się w ciepłym pomieszczeniu. Owy
jegomość, który przyprowadził ją w to miejsce zniknął z jej oczu, zanurzając
się gdzieś w otchłaniach domu. Karin stała pośrodku pożartego przez półmrok
korytarza, wbijając spojrzenie fiołkowych oczu w podłogę. Młody chłopak w końcu
wynurzył się zza drzwi. Mokra, biała koszulka przylegała do jego ciała,
uwydatniając lekkie zarysy mięśni rąk i brzucha. Z kosmyków dłuższych,
kruczoczarnych włosów sączyła się kroplami woda. Oczy, lśniące niczym sztuczne
szafiry, skierowane były w stronę Lizz, która nadal ociekała z deszczu. Pod jej
stopami tworzyła się coraz większa kałuża.
- Ehh... Zdejmij te przemoczone łachy i połóż je tu. Rozwieszę je
zaraz, a ty idź do salonu – mruknął do niej i odwracając wzrok, znów zanurzył
się w innym pokoju.
Karin, zgodnie z poleceniami jegomościa, którego tożsamość
najwidoczniej nadal nie mogła do niej dotrzeć, zdjęła płaszcz, buty i bluzkę, a
właściwie jej resztki, po czym położyła je na stole obok. Zasłoniła rękoma
przynajmniej część nagiego ciała i wolnym krokiem przeszła przez korytarz, po
czym pchnęła drzwi prowadzące do salonu i zgrabnym krokiem zagłębiła się w
pokój. Jej stopy natknęły się na miękki, jasnozielony dywan, na którym stała
sofa, a przed nią stolik, na którym ustawiono wazon z kwiatami i półmisek z
cukierkami. Dziewczyna usiadła na miękkiej kanapie, dość mocno skrępowana i
zawstydzona. Chwyciła się za ramiona i potarła je dłońmi. Nierówny oddech
wydobywał się spomiędzy jej warg. Aksamit jasnych powiek opadł lekko i
swobodnie na jej fiołkowe oczy, a ona skuliła się lekko. I kiedy tak siedziała,
czując jak jej oczy zaczynają piec od wzbierających się weń łez, poczuła jak
coś opada na jej ramiona. Podniosła oblicze i dostrzegła na sobie ciepły koc,
barwy wyblakłej żółci, a obok niej, złożoną w równą kostkę bluzkę.
Jej oczy z wolna zaczęły się przenosić na osobę, która ją tu
przyprowadziła, a która akurat siadała na krześle po przeciwnej stronie
stolika.
- Tayed... – wyrwało się spomiędzy jej ust, kiedy jej oczy się nagle
rozszerzały - ..uhm... ja...
- Jesteś nieodpowiedzialną, nierozgarniętą i na dodatek niezastanawiającą
się nad konsekwencjami własnych czynów idiotką. Wiesz o tym? – warknął chłopak
przez zaciśnięte zęby, przeczesując palcami mokre, kruczoczarne włosy. Blade
dłonie po chwili znalazły się na stoliku, splecione ze sobą poprzez palce.
Przenikliwe spojrzenie szafirów, które tliły się w oczach chłopaka skierowane
było w stronę Lizz.
Dziewczyna zacisnęła palce na kocu i owinęła się nim lekko. Opuściła
wzrok a spomiędzy jej warg dobył się cichy zgrzyt zębów.
- Posłuchaj, skoro...
- Fakt, że nie jesteśmy już razem wcale nie jest powodem, dla którego
miałbym się nie martwić o ciebie i o twoje życie, o które ty sama najwidoczniej
nie jesteś w stanie zadbać.
Tay zaakcentował swoją krótką, zwięzłą wypowiedź cichym chrząknięciem,
po czym zawiesił lekko głową, oddalając od dziewczyny wzrok.
- Mógłbyś nie wtrącać się w moje życie? Cholera, mam już dwadzieścia
lat. Może czas przestać traktować mnie jak dziecko, co? – oburzona jego
zachowaniem Lizz niemalże przeszła do krzyku, podnosząc ton swojego głosu.
- To może czas przestać się zachowywać jak dziecko?
Co to było? Jego spojrzenie było tak chłodne. Przerażało wręcz.
Zaciśnięte wargi, spowite w cienką, poziomą kreskę nie były w stanie
odpowiedzieć. Karin spojrzała na swoje stopy, a następnie przyłożyła dłoń do
głowy i przymknęła oczy.
- Posłuchaj...
- Nie. To ty słuchaj. – dziewczyna zerwała się, wstając do pionu. Koc
zsunął się z jej ramion i opadł na ziemię. Pierś zafalowała lekko, oddając
przez to furię, jaka kłębiła się w dziewczynie – Dlaczego nie możesz pojąć, że
to co było, minęło? To było zwykłe, cholerne zauroczenie. Zrozum to w końcu!
Jesteś dla mnie w tej chwili zwykłym kumplem, z którym nie łączy mnie
generalnie nic. Nigdy już się w tobie nie zakocham, kurwa zrozum to, co?!
I znowu coś, czego się nie spodziewała. Tayed opuścił lekko głowę, a
kilka kosmyków opadło na jego twarz, przesłaniając oczy. Młodzieńcze wargi
wygięły się w lekki, spokojny uśmiech, którego Lizz nie spodziewała się po tych
słowach. Chłopak przechylił lekko głowę na bok, a kiedy wzdychał, uśmiech na
jego wargach lekko się poszerzał.
- Głupia... – wyrwało się z jego ust, kiedy przenosił na nią swoje
spojrzenie –Nawet nie wiesz ile jest absurdu w tym, co właśnie powiedziałaś.
- C-co...?
- To... – urwał na chwilę, podnosząc się i spojrzał w stronę okna – ...że
sprawię... – powoli przenosił spojrzenie swych szafirów w jej stronę - ...iż na
nowo się we mnie zakochasz.
***
Chłód marcowego, nocnego powietrza na nowo owiał jej ciało, kiedy
wracała ulicami szarego Londynu do domu. Z trudem udało jej się uniknąć
odprowadzenia przez Tay’a, ale na szczęście w końcu ją puścił, gdyż jej dom
znajdował się właściwie dwie ulice dalej. Gwiazdy na nowo zapłonęły na
granatowym niebie, zdobiąc je swym cudownym brokatem. Sztuczne diamenty skrzyły
na tym skażonym grzechem ludzkości, pokrytym czarną szatą niebie. Zatrzymała
się przed bramą, kładąc dłoń na klamce. Niczym pchnęła ją, poczuła jak coś dziwnego
burzy się w jej wnętrzu. Ściągnęła ku sobie brwi i z całej siły pchnęła furtkę
i weszła na chodnik, znajdujący się na podwórku jej domu.
- Sprawisz, że raz jeszcze się zakocham, co? – prychnęła idąc szybkim
krokiem do domu. Weszła po kilku schodkach i stanęła przed drzwiami. Wsadziła
klucz w drzwi i przekręciła go, zanurzając się w otchłaniach bólu i
przeszłości.
No cóż. Jestem zawiedziona. Nie zostałam powiadomiona o nowym rozdziale. Chamstwo! xD
OdpowiedzUsuńNo dobra, bez żartów. Nie spodziewałam się takiego przeskoku. Myślałam, że wszystko będzie opowiadane powoli, po kolei, a tu wychodzi, że znamy początek i ten opisany moment. Czyżbyśmy mieli poznać historię opowiadaną z perspektywy lat? Mamy dowiadywać się wszystkiego jak detektywi? Super :D Podoba mi się :D Naprawdę nieźle ;)
No chyba, że się mylę.
Rozdział super Ci wyszedł. Moment, gdy oni się do niej dobierali obrzydził mnie. Gratuluję. Tayed chce rozkochać w sobie Karin? Słodko. Jestem za. Ciekawe czy się mu uda ;) trzymam za niego kciuki :D A nasza droga Karin musi nauczyć się znosić krytykę ;P
Liczę, że szybko pojawi się kolejny rozdział i tym razem zostanę powiadomiona ;)
Błędów nie wyłapałam :D
Kaito ;*
PS> Nowy rodział (2) na gemmafurore.blogspot.com