wtorek, 25 grudnia 2012

- Rozdział V -


Słońce lśniło za oknem, rozlewając swój żar po skromnym pokoju Karin. Wsłuchiwała się w głuchą ciszę, która coraz drażliwiej rozbrzmiewała wśród czterech, jasnych ścian. Czuła w swoich nozdrzach zapach starej, od dawna niezmienianej pościeli. Fiołkowe oczy wbite były w jeden punkt. Strudzone codziennością wargi dziewczyny milczały. Jej oddech był ciężki i nierówny. Po jej głowie krążyło wiele różnorakich myśli, których nie potrafiła w żaden sposób zebrać. Wyciągnęła spod kołdry ręce, po czym przyłożyła je do twarzy i przetarła oczy. Łóżko lekko zaskrzypiało, kiedy podnosiła się na łokciu, aby spojrzeć na zegarek.
8:13. Niedziela.
Przygryzła lekko dolną wargę i westchnienie, pełne goryczy, wydobyło się spomiędzy jej warg. Zsunęła wolno nogi z łóżka, kładąc bose stopy na zimnej podłodze. Podniósłszy się, skierowała wzrok na śpiącego na łóżku obok brata. Podeszła do niego, a jej dłoń odruchowo powędrowała w stronę jego policzka. Uśmiechnęła się i, schyliwszy swoją posturę, ucałowała delikatnie jego czoło.
Wyprostowała się i z wolna skierowała się w stronę drzwi. Jej dłoń nacisnęła klamkę. Przestąpiła próg swego pokoju, drżąca i niepewna. Wyjrzała zza drzwi i zobaczyła śpiącą na kanapie matkę. Kiedy znalazła się przy niej, skrzyżowała ręce na piersiach, a twarz jej wykrzywił ból. Po pokoju walały się niedopalone papierosy, puste butelki po wódce i puszki po piwie. Lizz nachyliła się na swą rodzicielką kręcąc głową. Wyciągnęła swą dłoń i zgarnęła kosmyki czarnych włosów z jej twarzy. Podniosła spojrzenie swych fiołkowych oczu i zobaczyła leżące obok kobiety otwarty album z fotografiami z dzieciństwa, na których był także ich ojciec. Poczuła jak rozpacz ściska jej serce. Chwyciła album i, zamknąwszy go, odłożyła na stół. Rozłożyła koc i przykryła nim śpiącą kobietę, po czym odwróciła się, kierując  w stronę łazienki. Zamknęła za sobą drzwi i podeszła do lustra, umieszczonego nad zlewem, na drzwiach szafki. Wyglądała marnie. Bardzo marnie. Przeczesała dłonią włosy, po czym związała je. Otworzyła szafkę i wyjęła zeń pastę do zębów i szczoteczkę. I kiedy zamykała ją z powrotem, z jej krtani wydobył się przeraźliwy krzyk, a po wnętrzu pomieszczenia przeszło echo tłuczonego szkła. Karin odrzuciło do tyłu, aż stuknęła głową o ścianę i padła nieprzytomna na ziemię.

***
Szepty, przerywane wrzaskiem i kłótniami przerwały spokojny sen dziewczyny. Wyłapywała wiele głosów. W końcu wszystko ucichło.
- Karin… - szepnął czyjś czuły głos, a czyjaś ciepła ręka dotknęła jej policzka.
A Lizz machinalnie rozwarła oczy i wyciągnęła obie ręce przed siebie, podnosząc się i chwytając za gardziel siedzącego na brzegu jej łóżka szpitalnego chłopaka.
- ZOSTAWI MNIE! – jej krzyk rozniósł się po sali szpitalnej. Krzyczała prosto w jego twarz, a jej oblicze ściągnięte było przerażeniem.
- Karin… - odezwał się ten sam, chłopięcy głos. Jej wargi zadrżały ostatni raz i umilkły. Dłonie rozluźniły uścisk i zaczęły zsuwać się po jego ramionach, aż opadły na biel szpitalnej pościeli.
- Tayed… - wymamrotała imię chłopaka pod nosem, opuszczając głowę. Zacisnęła pięści i cicho, prawie niesłyszalnie jęknęła.
- Lizzy… Co się stało wczoraj rano w twojej łazience?
I wtedy oczy jej rozwarły się szeroko. Podniosła swoje fiołkowe spojrzenie na chłopaka. Jej źrenice pomniejszyły się w uczuciu przerażenia, wywołanego wspomnieniem wczorajszego poranka. Kiedy zamykała szafkę, w lustrze ujrzała coś, czego widzieć nie chciała. Ujrzała…
Swoją śmierć.
Widziała siebie, wiszącą na sznurze. Krew, która wolno spływała wzdłuż jej twarzy była jeszcze ciepła. Widziała także mężczyznę, który stał obok i, przyciskając ostrze noża do jej gardła, zlizywał krew z jej skroni.
Po jej policzkach zaczęły sączyć się łzy.
- Co do…? – urwał Tay, patrząc na dziewczynę z przerażaniem w oczach.
- Przytul mnie… - szepnęła.
- Co?
- Zamknij się i zrób to, o co proszę!
Chłopak zdezorientowany zachowaniem Karin, posłusznie chwycił ją w ramiona, przyciskając do swego ciała. Szloch wydobył się z jej warg. Drżała. Drżała na całym ciele, nie mogąc się uspokoić. Koszulka Tayed’a z każdą chwilą stawała się coraz to bardziej mokra. Przeczesywał jej włosy, muskał wargami jej czoło, powieki, skronie, aż zaczęła się uspokajać.
- Odpocznij jeszcze… - mruknął do niej, wypuszczając ją ze swych objęć.
Ułożyła głowę na poduszce i spojrzała załzawionymi oczyma na sufit. Aksamit jej powiek zaczął wolno opadać na jej oczy, a oddech wyrównywał się. Zasypiała, aż znalazła się w innym świecie.

***
Stała po środku szpitalnego korytarza, bosa, w szpitalnym ubraniu. Nie było tu nikogo, oprócz niej. Bynajmniej tak jej się wydawało. Korytarz był dobrze oświetlony i przeraźliwie cichy. Niesłychanie dziwny w swym bezgłosie. Po chwili światła zaczęły gasnąć. Pojedynczo. Karin zaczęła biec, uciekając przed zbliżającą się ku niej ciemnością. Chwilę potem owe milczenie zaczęły przerywać czyjeś jęki, krzyki i błagania.
- Pomóż nam!
- Nie uciekaj!
- Nic ci nie zrobimy!
- Jesteśmy przecież tacy sami!
- Potrzebujemy jedynie…
- TWOJEJ DUSZY!
- DO NASZEGO ZBAWIENIA!
Dostrzegła przed sobą drzwi. Dopadła ich, chwyciła klamkę i nacisnęła ją, po czym wybiegła za nie, znajdując się w zupełnie niespodziewanej scenerii.
Stała na trawiastej polanie, porośniętej cudownymi wrzosami. Bose stopy przedzierały się przez trawę i kwiaty. Słońce raziło jej oczy. Przesłoniła je dłonią i rozejrzała się, a oczy jej napotkały posturę jakiegoś chłopaka. Kiedy odwrócił się, zobaczyła twarz Tayed’a. Zaczęła biegnąć w jego stronę. Chciała rzucić się w jego objęcia, leczy kiedy wpadała na niego, on zniknął, rozpłynął się niczym mgła. Upadła na ziemię. Podniosła swe spojrzenie i ujrzała widok przeraźliwy, okropny. Gehenna w czystej postaci. Widziała tego samego mężczyznę, co w lustrze. Jego oczy paliły swa pustką. Były czarne, płynęła z nich krew. Jego wargi były zszyte. Przez twarz przechodziła bardzo widoczna blizna. Miał długie, kruczoczarne włosy. Odziany był w płaszcz, sięgający do kolan. Spod niego wystawały czarne spodnie i takowe buty. Jedna z bladych rąk, swymi szponami trzymała odciętą od reszty ciała głowę Tay’a, a druga pchała ów resztę na podłoże, wprost we wrzosy…

***
Karin z łatwością rozwarła oczy, kiedy kobiecy krzyk przeciął spokój panujący w szpitalu. Podniosła się na łokciu, wsłuchując w panującą za drzwiami kłótnię dwojga osób. Rozszerzyła oczy, zsunęła się z łóżka i skierowała do drzwi. Dopadła klamka i już chciała nacisnąć ją, kiedy do jej uszu dotarła intrygujący element sprzeczki.
- Przepuść mnie! Jestem jej matką! – krzyczała kobieta.
- Śmiesz nazywać się matką tych dwojga?! Po tym, co zrobiłaś tym dzieciom?! Po tym co zrobiłaś tej dziewczynie?! Po tych wszystkich łzach, które przez ciebie wylała?! Po tym, jak niemal sama się jej kobieto wyrzekłaś?! Tak?!
- Zamknij gębę, parchaty gówniarzu! Nie tobie o tym decydować! Zejdź mi z drogi!
- Kocham ją. I nie pozwolę, żeby cierpiała po raz kolejny przez Ciebie – warknął chłopak przez zęby.
Kobieta zamachnęła się i wymierzyła potężny cios dłonią prosto w policzek Tayed’a. I w tym momencie drzwi otworzyły się. Karin, nie mogąc nic powiedzieć, po prostu stała w progu, przyglądając się to matce, to chłopakowi.
- Karin… - wydusił z siebie Tay, chwytając się dopiero po dłuższej chwili za policzek.
- Moja kochana córeczko! – szloch Mary rozdarł powietrze.
Kobieta złożyła ręce, niczym do pacierza i ruszyła w stronę córki. Chwyciła ją w swoje objęcia, wylewając rzewnie łzy.
- Tak się martwiłam! Myślałam, że mi serce pęknie!      Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, z tego, co ja…
- Puść mnie.
- …przeżywałam? Byłam taka zrozpa…
- POWIEDZIAŁAM, ŻEBYŚ MNIE PUŚCIŁA! – Lizzy wydarła się, a Willy, który siedział na krześle obok podskoczył, spłoszony donośnym głosem siostry. Wyrwała się z objęć rodzicielki i skierowała na nią swe parzące, przesycone jadem spojrzenie.
Kobieta odskoczyła lekko, patrząc oniemiała na dziewczynę. Opuściła ręce i ściągnęła brwi ku sobie. Jej nos lekko się zmarszczył, a na twarzy pojawił się niemały grymas. Była oburzona zachowaniem nieletniej.
- Jakim tonem odzywasz się do matki?!
- J-ja… - jęknęła cicho, po czym podniosła zlodowaciałe spojrzenie na kobietę – Ja nie mam już matki – dokończyła pewniejszym tonem, po czym odwróciła się, wchodząc za drzwi szpitalnej Sali, które po chwili zamknęły się za nią.
Mary stała, wpatrzona pustymi oczyma w drzwi, które dopiero co zamknęły się za dziewczyną. Opadła na krzesło i schowała twarz w dłoniach. Tayed spojrzał na nią, wzdychając ciężko. Słyszał jej szloch. Szloch pełen bólu. Straszliwego bólu. Chwycił Williama za rękę i poprowadził go do sali, w której znajdowała się Lizzy. Po chwili i oni zniknęli z pola widzenia. Kobieta została sama na korytarzu, zmagając się z własnym cierpieniem.

***
- A więc co się stało w łazience? – rozbrzmiał nagle głos Tayeda. Poważny. Pełen troski i zmartwienia o dziewczynę.
- Nic. Po prostu stłukłam flakonik z perfumami i odskoczyłam, walnąwszy głową w ścianę – wymamrotała, patrząc na rozpościerający się za oknem widok zachodzącego słońca.
- I tak wiem, że kłamiesz. Wiem także, że nie wyduszę z ciebie odpowiedzi… W końcu sama mi powiesz o tym – rzekł chłopak, po czym odwrócił się i skierował swój wolny krok w stronę łóżka, na którym leżała Karin. Nachylił się nad nią, po czym ucałował jej czoło. Jego wargi były tak ciepłe, tak przyjazne. Czuła się taka bezpieczna. Przymknęła lekko oczy, kiedy oddalał się, a jego dłoń powoli sięgała jej policzka.
- Jestem z tobą – szepnął do jej ucha, po czym wyprostował się i wrócił na poprzednie miejsce.

1 komentarz:

  1. Cała historia jest prowadzona dość powoli i rzetelnie. Lubię jak opisuje się wszystko dokładnie. Zwłaszcza emocje. Tobie wyszło to genialnie. Używasz stylu, który zmusza do myślenia, przez co łatwiej się w to zagłębić, jeżeli chodzi o problematykę. Na moje szczęście, czy też nieszczęście, wiem co jej jest. To zabiera mi zabawę w domysły, ale mimo to sposób w jaki ją przedstawiasz, jak ukazujesz Tay'a i bohaterów drugoplanowych... To pozwala mi snuć swoje własne wyobrażenia. Co do tego rozdziału... Podoba mi się moment z lustrem. Naprawdę świetne wykonanie i oryginalny pomysł. Zresztą - tyczy się to całości. Kocham te niezdecydowanie w charakterze Karin i to, że mój kochany Tay się tu pojawił. Jestem bardzo zadowolona. Chłopak mimo tajemniczości jest bardzo prosty do zrozumienia, ale nie dziwię się Lizzy, że nie domyśliła się od razu, bo sama pewnie miałabym ten sam problem. Co mogłabym jeszcze napisać? Willy to najpozytywniejsza postać póki co. Nadaje temu opowiadaniu delikatnej, dziecięcej radości. Oby tak dalej ;* Kaito vel Natea

    OdpowiedzUsuń