środa, 3 października 2012

- Rodział III -


Bum… Bum, bum…
Głuchy odgłos ściśniętego rozpaczą serca roznosił się po jaźni Karin. Kiedy wpijała osamotnione spojrzenie fiołkowych oczu w żółte ściany „swojego domu”, o ile tak to miejsce można było określić. Powoli wsunęła się przez bramę na podwórko i ociężałym krokiem ruszyła do drzwi. Weszła po stopniach i stanąwszy przed wejściem, położyła rękę na klamce. Coś powstrzymywało ją od otwierania tych wrót do krainy rozpaczy i samotności. Dziwne, nieprawdaż? Zagryzła dolną wargę, po czym nacisnęła klamkę i przestąpiła próg domu. Wzniosły się fiołkowe tęczówki, przewidując najgorsze, zaś dusza jej pisała najczarniejsze scenariusze, jakie tylko można sobie wyobrazić. Głębokie westchnienie wydobyło się z jej wnętrza. Schyliła się, rozwiązując sznurówki butów, a kiedy znów podniosła swe oczy, zza ściany wychylała się czyjaś mała główka.
- Willy… - powiedziała cicho, a chłopczyk słysząc głos siostry, wyszedł zza ściany i pobiegł prosto ku niej. Objął ją w biodrach, a dziewczyna mogła usłyszeć cichy jego szloch i niewyraźnie: „Wróciłaś…”. Karin kucnęła na jedno kolano, po czym chwyciwszy siedmioletniego chłopca za ramiona, odsunęła go od siebie. Wyciągnęła rękę, a jej delikatne palce przebiegły po jego prawym policzku i oku.
- Znów cię uderzyła? – mruknęła, czując jak nagle coś, niczym sznur zaciska się na jej krtani. Ściągnęła ku sobie brwi, przyglądając się dokładnie spuchniętym miejscom.
- Nie… to… nic takiego się nie stało… - jęknął Willy, uciekając wzrokiem od spojrzenia siostry.
- Uderzyła cię? – powtórzyła swoje pytanie, obracając twarz chłopca ku sobie – I patrz na mnie, kiedy do mnie mówisz.
Chłopiec spuścił wzrok, a ona mogła dostrzec, jak w jego dużych, fiołkowych oczach zaczynają lśnić gorzkie łzy. Karin przebiegła oczyma po jego twarzy, po czym zniżyła swój wzrok i ujrzała mokrą plamę na jego spodniach, a pod nim kałużę moczu. Dziewczyna zacisnęła wargi, tak że zniknęły, a pozostała po nich jedynie prosta, pozioma linia.
- Przepraszam… - cichy głos Willy’ego wypełnił jaźń dziewczyny aż po brzegi. Łzy powoli spływały po jego jasnych policzkach. Karin widziała, jak chłopiec drży z lekka na całym ciele. Chwyciła go w objęcia i przyciskając go mocno do siebie, przeczesywała jego jasne włosy swymi palcami, i muskała je delikatnie muślinowymi wargami.
- Ciii… Nie płacz. Nic się nie stało.
- Ale mama znowu będzie zła… - mówił, żałośnie szlochając i wtulał się mocniej w większe ciało siostry, jak gdyby szukał tam ukrycia i ochrony.
- Idź do mojego pokoju. Wytrę to.
- Ale…
- Powiedziałam, żebyś szedł do mojego pokoju.
- A jeśli ciebie uderzy? – rzekł głośniej chłopiec, wyrywając się z jej objęć i odsuwając lekko od niej zajrzał jej w oczy.
Wargi dziewczyny wygięły się w dziwnym, bezimiennym uśmiechu. Wyciągnęła rękę, po czym wplotła swe palce między kosmyki włosów chłopca, a następnie delikatnie przejechała po nich swą dłonią.
- Idź już. Dobrze?
Willy patrzył jeszcze chwilę weń zrozpaczonymi oczyma. Pociągnął nosem i przytaknął na jej słowa. Odwrócił się i szybko pobiegł do pokoju siostry. Karin podniosła się i ominąwszy kałużę, na palcach weszła do łazienki. Zapaliła po cichu światło, chwyciła wiadro i napełniła je wodą do połowy. Złapała za starą szmatę do wycierania podłóg, po czym skierowała się do przedpokoju. Zamoczyła stary materiał w wodzie, wykręciła go po czym zaczęła myć podłogę. Wycierała szybko kałużę, modląc się, by matka nie zbudziła się i nie przyszła tutaj. Jednakże jej modlitwy zdały się na nic. Usłyszała ciężkie kroki kobiety. Jej ociężały chód całkowicie nie pasował do jej zgrabnej sylwetki.
- Zjawiła się… Zasrana panna – cóż za miłe powitanie.
- Też się cieszę, że cię widzę… - mruknęła pod nosem dziewczyna, z lekka sarkastycznym tonem. Zacisnęła mocniej palce na szmacie, silniej wycierając podłogę. Do jej uszu dobiegł odgłos kolejnych, chwiejnych kroków matki. „Znów pijania…” przebiegło po jej jaźni, a ona zagryzła z lekka dolną wargę. Podniosła się lekko na ręce, żeby zamoczyć po raz wtóry szmatę, kiedy jej matka kopnęła wiadro, przewracając je. Woda rozlała się po całym korytarzu, a zrezygnowana dziewczyna ukryła część twarzy w dłoni.
 - Ups. Upadło… Ojej. Jaka szkoda. Chyba będziesz to musiała posprzątać, co? – rechot, bo jedynie w taki sposób dało się określić plugawy śmiech tej kobiety, rozniósł się echem po pomieszczeniu, odbijając się głucho od zakamarków jaźni Karin – Tylko do tego się nadajesz. A nie pomyślałaś może o tym, żeby wytrzeć tę podłogę własną gębą, co?
- Nie wiesz kiedy przestać, prawda? – wyrwało się spomiędzy warg dziewczyny, kiedy podnosiła się i odwracała twarzą do rodzicielki – Czy nie mogłabyś kiedyś powiedzieć: O. Wróciłaś w końcu. Czemu traktujesz mnie w taki sposób? Czemu wyżywasz się na mnie, albo na Williamie?! Co ja ci takiego zrobiłam?! Czemu obwiniasz mnie za śmierć taty!? Powiedz! POWIEDZ!
Odgłos strzelającej w policzek dłoni odbił się lekko od ścian. Karin pod wpływem uderzenia lekko się zachwiała, kładąc machinalnie chłodną dłoń na poliku. Jej brwi się ściągnęły, a ona już chciała wykrzyknąć coś, jednak powstrzymała się, widząc zmienioną twarz matki. Wykrzywioną bólem. Osamotnioną. Jej wargi lekko drgały, podobnie zresztą jak i ręce.
- To wszystko przez ciebie… - jęknęła kobieta, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Wytarła je rękawem za dużego swetra i przełknęła głośno ślinę - …on wcale nie musiał wtedy umrzeć. To wszystko twoja wina. Czemu nie wpadłaś pod ten pieprzony samochód? Nie byłoby mi ciebie szkoda ani trochę. Miałabym Williama… Bylibyśmy… taką szczęśliwą… rodziną… - i nagle jej szloch rozdarł powietrze.
Dziewczyna patrzyła na kobietę, która wydała ją na świat, a jej brwi lekko drgały. Mimo, że padło z jej ust tyle złego, chciała by wzięła ją w objęcia. Żeby pocałowała tak, jak to robiła dawniej. Przymknęła na chwilę powieki, po czym prychnęła pod nosem. Podniosła stanowcze spojrzenie fiołkowych oczu na matkę, po czym wyminęła ją i skierowała się do swego pokoju, zostawiając kobietę samą sobie. Stanąwszy przed drzwiami pokoju jeszcze raz rzuciła jej spojrzenie, widząc jak nadal stoi w miejscu.
- Kocham cię… Ale ty nie wiesz co to znaczy – szepnęła cicho, prawie niesłyszalnie, po czym weszła do swego pokoju zamykając za sobą drzwi.

***
Jej smętny wzrok obijał się o białe ściany, na których widniały pejzaże, które wraz z ojcem niegdyś malowała. Zagryzła lekko dolną wargę, po czym schowała twarz w dłoniach, opierając się o zamknięte drzwi plecami.
Podniosła spojrzenie swych fiołkowych oczu, błądząc po pokoju wzrokiem, w poszukiwaniu Willy’ego. W końcu jej źrenice natknęły się na jego drobne, młodzieńcze ciało. Siedział na brzegu krzesła. Jego nogi swobodnie zwisały, nie dotykając ziemi, zaś on kołysał nimi. Karin napotkała jego spojrzenie. Duże, dziecięce oczy nadal były nabrzmiałe od chaosu, w który przemienił się ich świat. Widząc smutek w oczach siostry zacisnął pięści, zsunął się z krzesła po czym podszedł do niej, z wolna włócząc nogami. Podniósł nań wzrok, wbijając go weń, niczym w święty obraz. Aksamit jego jasnych powiek, powlekany wachlarzem czarnych, długich rzęs przysłonił do połowy jego oczy, kiedy zawieszał głowę. Wyciągnął rączki i objął Karin w biodrach mocno, wtulając swą twarz w bawełnianą koszulkę dziewczyny.
Smukłe, drobne palce nastolatki wsunęły się między kosmyki blond włosów chłopca, mierzwiąc je. Chciała oderwać ręce Williama od siebie, jednakże chłopiec trzymał się jej żelaznym uściskiem. Kiedy w końcu udało się jej to zrobić, osunęła się na jedno kolano i ujmując jego twarz w swoje dłonie otarła łzy, które tak rzewnie spływały po jego policzkach. Posłała mu pogodny uśmiech i nachylając się, przycisnęła muślinowe swe wargi do jego czółka.
- Przebierz się – mruknęła prawie szeptem, czując jak głos więźnie w jej krtani, jak boi się stamtąd wydostać.
Willy nie starał się nawet oponować jej słowom. Po prostu przytaknął i odwracając się ruszył w przeciwległą część pokoju. Karin wyprostowała się, a głębokie westchnienie wyrwało się spomiędzy jej warg, kiedy kierowała się w stronę okna. Przestawiła na stół doniczkę z paprocią i usiadła na parapecie. Wyprostowała nogi w kolanach i oparła się o framugę okna, przytykając ciepły policzek do chłodnej szyby.
Zapatrzona w smutny krajobraz jesieni, który rozbrzmiewał coraz to żałośniejszą melodią za oknem milczała, słysząc jedynie jak jej dusza rozrywa ciało. Odwróciła spojrzenie swe od okna, wyrwana z zamyślenia przez ból, który powodowały wbijające się w skórę dłoni paznokcie. Przeniosła swe fiołkowe tęczówki na przebierającego się chłopca. Ściągnęła brwi, widząc na plecach ślady po skórzanym pasie, po czym zamknęła oczy i odchyliła w tył głowę.
Otworzyła oczy i spojrzała w swe odbicie w szkle, a jej brwi machinalnie się zmarszczyły, kiedy ujrzała tam Tayed’a. Pojedynczy krzyk wyrwał się spomiędzy jej warg, a ona nagle poczuła jak spada. Trzasnęła z hukiem o podłogę i obiła głowę o róg stołu. Co prawda nie mocno, aczkolwiek i tak bolało.
- Lizz! – krzyknął Willy, patrząc z przerażeniem w oczach na zaistniałą sytuację.
- W porządku… - sapnęła Lizzy, z trudem łapiąc oddech. Dźwignęła się na rękach i podniosła, podtrzymując się za parapet. Jej wrogie spojrzenie wylądowało na nadal stojącym za oknem Canavan’ie. Chwyciła klamkę i naciskając ją szarpnęła oknem otwierając je na oścież.
- Możesz mi wyt…
- Chwila. Odsuń się – przerwał jej chłopak.
- Co do… - jęknęła Karin, robiąc krok w tył. Tayed podciągnął się, wślizgując na parapet z zewnątrz, po czym przeszedł przez okno i zeskoczył na podłogę. I stał już przed nią.
- Co ty tu… - i nagle źrenice dziewczyny pomniejszyły się, brwi ściągnęły, a usta zacisnęły się tworząc poziomą linię – TY CHOLERNY ZBOCZEŃCU! JUŻ WIEM O CO CI CHODZI!
- Chwila… Pocze…
- ZAMKNIJ SIĘ! – jej wrzask odbijał się głucho od ścian, a ona właśnie chwytała jedną z grubych książek i zaczęła obkładać nią Canavan’a – TO DLATEGO MNIE ŚLEDZISZ! Ja wiedziałam! Wiedziałam, że coś jest nie tak! ZBOCZENIEC! PEDOFIL! GWAŁCI…
Na jej język  cisnęło się wiele obelg, zaadresowanych do chłopaka, jednakże ten przytwierdził swoją dłoń do jej ust, marszcząc brwi.
- Dasz mi się wytłumaczyć? Czy nie?
Lizz speszyła się, po czym strzepnęła dłoń Tayed’a ze swych warg i odwróciła odeń wzrok.
- Tak właściwie to miłe powitanie… - mruknął chłopak, podnosząc jedną brew.
- Zamknij się… Mów czego chcesz i wynoś się stąd – warknęła Karin, zakładając ręce na piersiach.
Canavan westchnął głęboko i uśmiechnął się zadziornie.
- Chciałbym, żebyś się ze mną przeszła. – powiedział w końcu.
Przeniosła na niego spojrzenie swych fiołkowych oczu, w których rozbrzmiewała kpina. Aczkolwiek coś w jej wnętrzu jak najbardziej chciało przyjąć propozycję.
„Ale to przecież nic nie zmieni… On nie zrozumie.”
- Muszę zająć się bratem – stwierdziła – Więc możesz już iść.
- Nie ma problemu. Pójdziemy do wesołego miasteczka.
- Lizz! Zgódź się! – krzyknął Willy na wieść o wesołym miasteczku i podniósł się, nagle ożywiając.
Karin spiorunowała go spojrzeniem i nagle cała euforia jaka w nim zaiskrzyła zniknęła. Odwróciła spojrzenie na Canavana i już chciała coś powiedzieć, gdy ten chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie nachylając nad jej uchem.
- Nie wykręcisz się. Widzę co się dzieje. Daj dziecku chwilę wytchnienia… - szeptał jego śliczny głos, a ona poczuła jak po jej ciele przechodzą nagle dreszcze - …niech ma chociaż odrobinę radości z życia. Ty też.
Podniosła spojrzenie swych fiołkowych oczu na niego, oniemiała jego zachowaniem, nie umiejąca niczego powiedzieć. A on? On jedynie uśmiechnął się do niej ciepło i krzepiąco i puścił jej nadgarstek, po czym na chwilę położył swą dłoń na jej głowie i przejechał nią po jej miękkich włosach.
Kiedy oddalał od niej rękę, miała ochotę prosić go by tego nie robił. By przeczesywał tak jej włosy bez końca. Było w tym coś… Niezwykłego. Coś, co wypełniało Lizz dziwnym, a zarazem jakże wspaniałym uczuciem.
- Willy… - mruknęła - …ubierz się ciepło, żebyś nie zmarznął.
„Co ja wyprawiam…?”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz