środa, 12 września 2012

- Prolog -


„Jesteś niczym! Byłoby lepiej dla nas i dla ciebie, gdybyś się w ogóle nie urodziła!” Słowa niczym miecz przeszywały jej duszę, wierciły kolejne dziury w jej jaźni, a ona…? Ona wbijała jedynie samotne, fiołkowe oczy w obraz niewzruszonej niczym nocy. Cichy, bezimienny uśmiech przemknął po jej muślinowych wargach, gdy odchylała do tyłu głowę. Starała się powstrzymać łzy, które z wolna wzbierały się w jej strudzonych życiem oczach. „Głupia…” - rozległo się w jej myślach, gdy ocierała z jasnych, delikatnie zaróżowionych policzków łzy – „Przecież to się powtarza co raz. Przecież zawsze jak wracasz… Widzisz nienawiść wymalowaną na jej twarzy, kiedy obrzuca ciebie tysiącem oszczerstw. Kiedy cię wini za wszystko.” Kąciki jej warg drgnęły, lekko poszerzając się w bezimiennym, pełnym bólu uśmiechu.
- Tato… - cichy sopran wyrwał się spomiędzy jej warg, kiedy spoglądała w ciemny kąt pokoju. Zeskoczyła z parapetu, po czym wolnym krokiem skierowała się do tego miejsca, gdzie stała szafka, a na niej ramka ze zdjęciem. Jej drobne, drżące dłonie chwyciły ją, a palce wolno przebiegły po twarzy mężczyzny, który znajdował się na zdjęciu - …gdybyś tylko tutaj był.
I kolejne krople łez spłynęły po jej policzkach, rozbijając się o szklaną szybkę. Postawiła ramkę z powrotem na stoliku i wróciła na swoje uprzednie miejsce. Trzymała na kolanach średniej wielkości notatnik i wbijała weń puste, przepełnione lękiem przed kolejnym jutrem, spojrzenie fiołkowych oczu. Cichy stukot długopisu o kartkę rozlegał się w rytm tykania zegarka. Kochała poezję. Tylko dzięki temu mogła się wyrwać z chłodnych dłoni realia. Bała się kolejnego świtu, a jednocześnie pragnęła znów uciec w tamto miejsce, by móc oddać się całkowicie temu, co kochała tak bardzo.
Jej samotne spojrzenie skierowało się na gwiazdy, które tak spokojnie i beztrosko lśniły na nocnym niebie. „Ciekawe, czy jesteś tam wśród nich… Papo.” Wyobrażała sobie, jak biegnie mleczną drogą, trzymając ojca za rękę. Wyobrażała sobie, jak biegną oboje, ku stojącej naprzeciw nich matce, która wyciągała doń swe ramiona, by potem porwać swą córkę we wspaniały, matczyny uścisk, pełen miłości.
„Chciałabym, żeby to stało się codziennością…”. Podciągnęła kolana pod brodę i złożyła nań ręce, opierając się o ramię policzkiem. Przymknęła oczy, po czym w głowie po raz wtóry już usłyszała ten sam dźwięk pisku opon. Ujrzała strugi krwi na ulicy… I uśmiechniętą twarz ojca. Twarz, która tak nie pasowała do tamtego wydarzenia. „Papo… Czy gniewasz się na mnie?” Z zakamarków jej jaźni wybiegły najgorsze wspomnienia jej dzieciństwa. Leżała na chodniku, odrzucona jednym, gwałtownym ruchem, a na ulicy przed nią leżał jej bohater. Jego fiołkowe oczy wpatrywały się w nią z czułością, a wargi rozchylały się w troskliwym uśmiechu.
- Ka-rin… Pow… powiedz ma-ma… mie… - jąkał się, spluwając na asfalt krwią -…że koch… ał… em… ją do… koń-ca…
A spojrzenie jego oczu gasło. Gasły w tych fioletowych tęczówkach wszystkie wspomnienia, wszystkie chwile… Gasło życie… Gasło niczym wypalana szybko zapałka. Ludzie zbierali się naokoło… A ona nie była w stanie się ruszyć. Po prostu patrzyła otępiała na to co się stało. Uratował ją. Jej bohater. Pchnął ją na chodnik w momencie, kiedy kierował się na nią samochód… Ale sam nie dał rady odskoczyć. Ludzie wokół zaczęli się zbierać. Wybiegali z samochodów, ktoś dzwonił po karetkę i policję. A ona? Ona leżała na chodniku, patrząc z przerażeniem na ciało ojca, od którego odbijały się strugi deszczu. Nie słyszała niczego. Wszystko nagle straciło znaczenie. Liczyło się tylko jedno… Poczołgała się w jego stronę po czym delikatnie dotknęła jego ramienia i szturchnęła nim.
- Papo… - jęknęła cicho i potrząsnęła mocniej ramieniem mężczyzny -…papo obudź się! – jej głos wznosił się, a do dużych, dziecięcych oczu napływały łzy – Papo, proszę nie żartuj sobie! Obudź się! – szloch i drżenie wdarły się w jej śliczny sopran. Płakała. Tak rzewnie. Ludzie chwytali się za serca, widząc całą ów scenę.
Przyjechała karetka. Sanitariusze podeszli do niej, chcąc ją odciągnąć. Ale ona szarpała się i krzyczała. Jej wrzask rozdzierał powietrze niczym ostrze. Nie chciała odstąpić ciała ojca. Po prostu darła się, a wraz z nią darła się jej dusza.
- PAPO!
Zacisnęła pięści, podnosząc swe powieki. Poczuła jak paznokcie wbijają się w skórę jej dłoni, ale ból był w tej chwili najlepszym lekarstwem na wspomnienia. Spojrzała na notatnik, który miała na swoich kolanach. Przeleciała oczyma po niezgrabnych literach, które formowały się w wiersz. Jej brwi lekko się ściągnęły, a czarny tusz długopisu jął zostawiać kolejne litery na pożółkłej stronie:
…opuszczam już powieki…
„Tak bardzo mi ciebie brak…”
…wygasa powoli tamto wspomnienie…
„Dlaczego siebie okłamuję? Przecież to nigdy nie odejdzie.”
…opuszcza mnie na wieki…
Powraca znowu…”
…chcę wrócić…
„Dokąd…?”
…do domu…
„Chociaż wiem, że on już dawno spłonął…”
…zasnąć.
„Przy tobie…”
- Papo… - cicho rozbrzmiał jej głos, gdy długopis wypadł z ręki z cichym hukiem odbijając się o ziemi - …czy jesteś mi to w stanie wybaczyć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz